Pojawia się taki moment, bardzo niefajny i mocno przytłaczający. Wygląda to mniej więcej tak. Próbuję pracować nad pewnym projektem czy nowym wpisem na bloga. Siedzę wieczorem przy zapalonej lampce o ciepłej barwie światła oraz kubku pysznej herbaty przed zupełnie czystą kartką. Mam coś do pisania w ręku i tworzę pewną koncepcję. Kilka nakreślonych zdań, przeczytanie, a następnie w ciągu kilku chwil zgniecenie oraz wrzucenie do czarnego metalowego, siatkowego kosza znajdującego się w pobliżu. Kolejne podejście, a potem następne i jeszcze jedno. Widać jak pogniecionego, zapisanego papieru przybywa. Szkoda go marnować (wiecie racjonalne, oszczędne podejście), więc otwieram laptop i włączam. Pusty biały ekran, a na nim jedynie migająca kreska. Po dłuższym czasie pojawiają się pierwsze słowa, ale w ciągu kilku minut za sprawą naciśnięcia backspace’a znikają. Znów wracam do punktu wyjścia, z którego już kolejny dzień trudno wyjść i po prostu iść dalej. Pojawia się myśl: nic mi nie wychodzi, totalna klapa! Chyba jestem 100% Januszem blogowania! Napisanie czegokolwiek ciekawego nagle stało się ogromnym wyzwaniem. Poprzednie wersje skasowane, bo okazały się tak słabe, kompletnie do niczego, że aż wstyd komukolwiek pokazać. Albo znowu jak coś fajnego wyszło to plik z projektem lub wpisem uszkodził się z niewiadomych powodów i nie do odtworzenia. Po prostu porażka na całej linii! Odechciewa się wszystkiego, człowiek ma już tego dość! Myślę sobie, czy jest jakaś jej instrukcja obsługi?
Znacie ten stan?
Otóż jako człowiek w większości z pozytywnym nastawieniem, nie byłbym sobą gdybym nie miał dobrego na to tip’a! Myśl optymistycznie! To tyle i aż tyle, w takim razie dzięki za przeczytanie i do następnego!
…..
No nie! Jasne, że …. żartowałem! Oczywiście, że optymizm to nie wszystko, bo trudno w takich momentach utrzymać takie podejście. Rzecz jasna mam w kieszeni więcej sposobów, a także wskazówek, więc zostańcie z blomatt’em do końca tego wpisu.
PORAŻKA CZY KRYZYS TO NIE KONIEC ŚWIATA.
Wiadomo, najczęściej przychodzi nieoczekiwanie w najmniej odpowiednim momencie. W takim okresie na co jest największa ochota? Najprostsze rozwiązanie, najłatwiejsza droga, czyli zrezygnować, rzucić wszystko i zapomnieć o tym. Taki banał, seriooo? Tak łatwo poddać się oraz dać za wygraną porażce lub kryzysowi? Ależ mi filozofia, to jest ostateczność z ostateczności!
Zadania, które trzeba zrealizować po prostu zostaną jakkolwiek wykonane, bo nie ma innego wyjścia, ale już wszystko ponadprogramowe takie dla siebie – zostawia się. Neutralny i całkiem dobry przykład to blog. Mógłbym powiedzieć już nie jeden raz, że blomatt to totalna porażka, gdybym patrzył na niezbyt motywujące statystyki, bo odwiedza to miejsce całkiem nieduża liczba osób. Już dawno powinienem poddać się i zamknąć stronę, uznając że nic mi w blogowaniu nie wychodzi, ponieważ tak nudno piszę, że nikt tego nie czyta. Już raz miałem długą przerwę, a wcześniej również krótką, ale za to jaką spektakularną! Zwyczajnie zawiesiłem i wyłączyłem dostęp do bloga. Na szczęście zrezygnowałem z tego złego pomysłu dzięki jednemu komentarzowi, w którego treści padło pytanie, dlaczego chcę to wszystko zabrać. Jak się okazało w moim przypadku, czasem muszę sięgnąć takiego „dna” w postaci zwątpienia, by móc się od niego odbić i z jeszcze większą pozytywną energią zacząć od nowa. Wróciłem, bo przemyślałem wszystko i stwierdziłem, że prowadzenie tego miejsca oraz budowanie pewnej blogowej marki to coś, co sprawia mi frajdę. Poza tym uznałem, że statystyki nie są najważniejsze, bo można mieć swój mały kąt w sieci i rozwijać się. Mimo czasem wybitnie trudnych chwil, braku pomysłów czy weny nie poddałem się. Zobaczyłem, że porażka to pewna lekcja, do odrobienia. Niestety widać, że wiele osób z potencjałem szybko rezygnuje, bo uznaje swój blog za porażkę. A szkoda! Nieważne, że lubią pisać, jest to ich hobby, pasja czy coś w czym w pewnym sensie realizują się. Zniechęcili się obserwując idealny świat w wirtualu oraz innych regularnie chwalących się kolejnymi sukcesami. Podobnie jest w wielu innych aspektach, niezależnie od tego, czy na czymś bardzo zależy lub trochę mniej.
A wystarczy na wszystko spojrzeć INACZEJ…
PORAŻKA CZY KRYZYS TO W PEWNYM SENSIE POCZĄTEK!
Mam pytanie:
a) Czy kiedykolwiek zdarzyła Ci się taka sytuacja, że dopadła Cię porażka lub kryzys?
TAK / NIE* (*niepotrzebne skreślić)
b) Czy nawet na chwilę z tego powodu odpuściłeś/aś w danym aspekcie?
NO PEWNIE/MOŻE/NIGDY* (*niepotrzebne skreślić)
Tak myślałem, chyba każdemu choć raz tak się zdarzyło, bo takie sytuacje chyba są nieodłączną częścią codzienności. Ba, nawet niekiedy jest to droga do sukcesu, która nie zawsze jest łatwa i przyjemna. Zdarza się, że jest wyboista, z dziurami oraz kamieniami na nawierzchni, ale to nic. Jeśli to jest jedyny sposób na dojście do celu, trzeba jakoś przez nią przebrnąć. Takie momenty są niekiedy właśnie punktem wyjścia, do którego trzeba niejednokrotnie wrócić. Może się okazać, że do czegoś podchodzi się nie do końca odpowiednio lub pewnych aspektów nie zauważa. Przykładowo budując tego bloga technicznie ciągle coś nie działało albo naprawiając jedno, jednocześnie coś innego przestawało działać. Dopiero po x razach doszedłem do wniosku, że do pewnych elementów nie podchodziłem tak jak należy, a nawet o niektórych nie miałem kompletnie pojęcia. Dopiero jak poszukałem rozwiązań, odkrywałem nowe rzeczy. Na tym bardzo prostym przykładzie widać, że porażki to także sposób na szukanie wiedzy, poznanie nowego, dotychczas nieodkrytego czy udoskonalenie. Dzięki nim stajemy się lepsi i coś wreszcie nam się udaje, a efekty są jeszcze bardziej spektakularne. To są okropnie demotywujące, denerwujące oraz wredne chwile, ale z odrobiną optymistycznego podejścia można dokonać czegoś mega w danym projekcie lub czymś innym. Poza tym warto zauważyć swoje małe sukcesy, które gdzieś tam są, ale zupełnie nie zwraca się na nie uwagi, całkowicie lekceważy. Nie wierzysz? Spójrz na mój blog. Gdybym podszedł do tego w inny sposób to nie przeniósłbym na własną domenę, nie wkładał tyle pracy, bo byłoby to totalną stratą czasu. A jednak nadal doskonalę się i rozwijam, bo…

fot. pixabay.com
PORAŻKA JEST NICZYM CYTRYNA
Bo cytryna jest równie kwaśna jak porażka i nie jest łatwo ją zjeść, ale jest zdrowa. To właśnie z niej trzeba wyciskać możliwie najwięcej dokładnie jak soku z cytryny. Po co? Aby wyciągnąć wnioski, a następnie później wykorzystać przy kolejnym podejściu to, co udało się uzyskać najlepszego i stworzyć coś niebywałego. Ludzie sukcesu wielokrotnie pokazują, że niezbędna jest cierpliwość oraz determinacja. Do tego dobrze jest dorzucić odrobinę optymizmu oraz wiary we własne możliwości. Natomiast w słabszych momentach, warto zafundować sobie w miarę możliwości chwilę chillu w postaci ulubionej rozrywki i odświeżyć umysł, znaleźć inspirację oraz odnaleźć na nowo sens pracy na czymś. Wyobrazić sobie jak to będzie, kiedy uda się osiągnąć zamierzony cel, efekt końcowy i z nową energią zacząć od początku. Na pewne własne osiągnięcia trzeba nieco zapracować, ale warto! Mimo wszystko poczucie, że dokonało się czegoś, co wydawało się wcześniej niemal niemożliwe, nie do zrealizowania, wynagradza ten wysiłek oraz motywuje do działania albo sięgania po więcej…
No to głowa do góry, bo może okazać się, że jednak coś nam się udaje. =]
A jak sobie radzicie z takimi sytuacjami? Jak poprawiacie nastrój w takich chwilach?