Setki deadline’ów – jeden cel do zrealizowania.

Wieczór, właściwie to bardziej noc, a za oknem bezchmurne pełne gwiazd niebo, dokładnie 23:59 na zegarze. Ostatnia minuta tego i każdego innego dnia, chwila – pyk i koniec. Kolejna doba dobiegła końca, jednocześnie zaczęła się następna zmieniając cyfrę w kalendarzu. Średnio przyjemna chwila, bo czas tak szybko niczym piasek na letniej wakacyjnej plaży przelatuje przez palce. W głowie pojawia się myśl, że znowu nie udało się odhaczyć zaplanowanego dodatkowego, ale wymarzonego projektu czy choćby części ambitnego zadania dotyczącego własnego rozwoju. Ba, nawet odrobinę nie został zaczęty pomimo wielkich planów. Booo? Zawsze były inne ciekawsze zajęcia czy obowiązki do zrobienia, a później w wolnej chwili czy wieczorem to KFR – kanapa, film, rozrywka & chill. Krótko mówiąc – normalka, czyli tak trudno zabrać się za cokolwiek! Znacie to?

Najsuper jest wtedy, kiedy te wszystkie ekstra pomysły przychodzą do głowy i faktycznie mocno nam się podobają. Odczuwa się te wielkie chęci do działania oraz dokonania czegoś niesamowitego. Zacząć blogować czy prowadzić kanał na yt, zdobyć nową wiedzę, zmienić coś na lepsze? Kilka pierwszych z brzega przykładów. W tym momencie wyobraża się jak to będzie przyjemnie oraz wyjątkowo, gdy uda się osiągnąć zamierzony cel, pewien sukces. Pojawia się ogromny zapał i uczucie, że najlepiej byłoby zacząć pracę nad czymś dosłownie już tu i teraz. Właśnie trochę bywa tak z moim blogowaniem, kiedy wpadam na świetny pomysł na wpis. Skrupulatnie sobie zapisuję najczęściej w notatniku smartfona, czasem stworzę kilka pierwszych zdań notki, a później zostaje odłożona do dokończenia na bliżej nieokreślone później. Jak się okazuje często muszą swoje odczekać. Niekiedy także wiele genialnych planów czy pomysłów odwraca się o minimum 180 stopni przez…

EFEKT DNIA NASTĘPNEGO.

Hmm, co to znaczy? Mianowicie tyle, że rzeczy czy koncepcje, które podobały mi się wczoraj  -dzisiaj już niekoniecznie. Świeży punkt widzenia na opracowany wcześniej temat przewodni notki totalnie zmienia się. W myślach ciągle krąży wielki znak zapytania czy to wciąż ma sens. Takie zastanawianie się trwa, wielokrotnie zdecydowanie za długo. A wystarczyłoby po prostu usiąść, nieco uwierzyć w siebie i stworzyć niesamowity tekst. Ewentualnie później jedynie dokonać korekty. Podobnie z innymi planami, które dotyczą pozytywnych zmian dla siebie czy rozwoju osobistego. Zadania konieczne wykonuje się, bo nie ma żadnego innego wyjścia, ale już każda inna kwestia bywa odkładana pomimo iż czasu na ich realizację raczej nie brakuje. Czasem zwyczajnie się nie chce, innym razem wydaje nierealne do wykonania lub pojawia przekonanie o porażce. Właśnie ten ostatni przypadek jest dla mnie maksymalnie niezrozumiały. Jak można dojść do takich stwierdzeń? Wydaje mi się, że nie ruszając nawet jednym palcem nigdy nie można być pewnym negatywnego efektu. Niekiedy coś, co wydaje się arcytrudne do nauczenia np. nowego języka czy napisania wpisu/projektu przy odrobinie determinacji udaje się. Takie podejście już na starcie demotywuje i pozwala jednoznacznie wyciągnąć jedyny wniosek: nie ma sensu rozwijać się, wprowadzać jakiekolwiek zmiany. To chyba nie jest dobre. 🙁

Pewien czas temu podróżując trafiłem na pewną miejscowość. Tuż po przekroczeniu jej granicy tak jak przy każdej innej, przy drodze stoją prostokątne zielone znaki z jej nazwą. W tym przypadku też tak było, ale po obu stronach dosłownie w tym samym miejscu były dwie różne nazwy. Zerknąłem i okazało się, że żaden znak nie był przekręcony, bo po drugiej jego stronie nie było skreślonej wersji oznaczającej koniec. Przetarłem oczy, po 5 sekundach pomyślałem sobie: what? Gdzie ja właściwie jestem? Trochę to było dziwne. Podobnie jest z planami, kiedy odkładamy je na wieczne nigdy bez konkretnej decyzji i kroków. Zupełne niezdecydowanie powoduje, że człowiek ciągle stoi w miejscu i tak jak blomatt na przykładzie bloga przez ostatnie kilka miesięcy po prostu nie rozwijał się. Nie wiadomo w jakim miejscu się stoi i co dalej. Ale w czerwcu stwierdziłem, że tak dalej nie mogę i trzeba podjąć konkretne decyzje oraz jakoś zmotywować się do pracy nad tym moim małym miejscem w sieci. Po co, po co? Aby tę wredną nieregularność blogową zakończyć czy wreszcie inne plany związane ze studiami i nie tylko zacząć realizować. Nie odkładać niczego na później. Próbowałem różnych metod i bywało różnie. Postawiłem tym razem na…

KILKA DEADLINE’ÓW. =]

Oznacza to nic innego jak konkretny punkt czasowy, do którego wykonuję określone zadania w całości lub we fragmentach. Obecnie w sieci można spotkać się z takim angielskojęzycznym określeniem, choć to nic nowego ani odkrywczego raczej nie jest. Dla każdej czynności ustalam pewną datę i staram się jak najlepiej tego trzymać. Uwzględniam, że w pewnych dniach może coś ważnego wypaść, powodując obsunięcie czy wystąpić inne czynniki jak tzw. brak weny. Nic na siłę, dlatego istotnym aspektem tej metody jest w moim przypadku stworzenie optymalnego komfortu czasowego. To ważne, by do tego podejść racjonalnie, bo nadmierne napięcie w grafiku nie jest najlepszym pomysłem. Jakie efekty? Zauważalne jak nigdy dotąd, bo między innymi ten wpis jest wynikiem pozytywnych zmian oraz poprawienia regularności. Gdyby było inaczej, raczej nie pojawiłoby się nic nowego na blomatt.pl. Tak naprawdę wystarczyło optymistyczne podejście oraz chęci do trzymania się terminów. Choć nie jest jeszcze idealnie oraz na tyle efektywnie jak bym tego chciał, ale zdecydowanie moja produktywność uległa zmianie i cel został po części zrealizowany. Najprostsze rozwiązania czy metody chyba są najlepsze. Myślę sobie, że po prostu trzeba w pewnym momencie powiedzieć dość z odkładaniem wielu rzeczy czy nawet wszystkiego na później, by kiedyś nie żałować straconego czasu, rozwinąć się lub dokonać odpowiednich dobrych zmian. Nie ma to tamto, pewnemu wewnętrznemu leniu należy pokazać kto rządzi i ustala wszelkie zasady. Nie jest łatwo, ale da się. 😀

A jakie są Wasze sposoby na zmotywowanie się do realizacji planów? Też potraficie tak jak ja dość długo odkładać niektóre rzeczy na później?